Ojciec zmarł w kwietniu 1990 roku, czyli krótko po odzyskaniu wolności przez nasze kraje, i nie zdążył zrealizować swojego wielkiego postanowienia. Pomysł „odkurzenia” pamięci i wspomnień o tych rodakach, którzy nie dożyli końca wojny i znaleźli miejsce swojego ostatniego spoczynku na słowackiej ziemi, pamięci o wielu miejscowych mieszkańcach, którzy w tym trudnym okresie otworzyli przed polskimi uchodźcami i wysiedleńcami nie tylko drzwi swoich domów, ale także swoje serca, wielu osób, które na Słowacji pomagały w utrzymaniu kontaktu między okupowaną Polską a jej rządem na uchodźstwie, świadome, że może je to bardzo wiele kosztować, bardzo intensywnie zajmował mojego ojca przez ostatnią dekadę jego życia. Niestety, temat polskich uchodźców na Słowacji w czasie II wojny światowej był w okresie komunizmu niemal tabu. Ze względów ideologicznych ani strona czechosłowacka, ani polska nie były w tym okresie zbytnio zainteresowane upamiętnianiem tych, którzy zostali wygnani ze swojej ojczyzny przez niemieckiego lub sowieckiego okupanta, którzy wyjechali w poszukiwaniu bezpieczniejszego miejsca dla swoich rodzin i w których nigdy nie wygasło pragnienie powrotu do wolnej ojczyzny, za którą byli gotowi poświęcić życie. Wspomnienie tego ważnego epizodu w stosunkach polsko-węgierskich i polsko-słowackich pozostało więc tylko w pamięci tych, którzy przeżyli. Wspominali oni często całkowicie bezinteresowną pomoc i przejawy solidarności Słowaków i Węgrów na południu Słowacji, których miasta i wioski stały się dla nich drugim domem na czas wojny.
Wiele lat po śmierci ojca znalazłem wśród jego pozostałości pożółkły zeszyt z jego specyficznym, technicznym, schludnym pismem, w którym na gęsto zapisanych stronach zebrał swoje wspomnienia w jedną niezbyt długą, ale też niezbyt zwięzłą relację. W zeszycie znajdowała się również przepisana na maszynie treść tych wspomnień. Wspomnienia te spisał na początku lat 80. XX wieku. Miał nadzieję, że kiedyś ktoś się nimi zainteresuje i że być może staną się podstawą jakiegoś obszerniejszego artykułu. Część tekstu wykorzystał w artykule „Polacy na terytorium Słowacji w latach 1939-1945”, który w znacznie okrojonej wersji, w wyniku interwencji cenzury, został opublikowany w tygodniku Bojovník 4 sierpnia 1984 roku.
Jako wielki miłośnik fotografii pozostawił po sobie pokaźną kolekcję zdjęć, na których utrwalił chwile z codziennego życia w polskich obozach dla uchodźców i internowanych na południu dzisiejszej Słowacji.
Dariusz Żuk-Olszewski
Najazd hitlerowski na Polskę w 1939 r. przy wsparciu sojuszników z południa a parę dni później wojsk sowieckich spowodował katastrofalną sytuację dla Polski i dla Europy. Napad na Polskę sztab niemiecki opracowywał przez szereg lat i wywiad polski, jak i wywiad naszych sojuszników w tej dziedzinie miał dokładne dane. Klęska wrześniowa nie polegała więc na momencie zaskoczenia. We wrześniu 1939 r. pękła doktryna wojenna Piłsudskiego i sztabowców polskich, lekceważąca próby zmotoryzowania naszej armii. I dlatego we wrześniu stanęliśmy do walki ze słabą i źle wyposażoną armią przeciwko czołgom i samolotom. Niemieckiej nawale nie mogły przeciwstawić się patriotyzm i bohaterstwo Narodu. Za duża przewaga nieprzyjaciela pod każdym względem, doprowadziła do rozczłonkowania poszczególnych grup i armii a w konsekwencji sprawiła, że nie było sposobu zatrzymać dziesiątek dywizji, atakujących Polskę ze wszystkich stron.
Wydarzenia września 1939 r. spowodowały skoncentrowanie sią wielkiej ilości wojska, cywilnych uchodźców, pracowników urzędów i państwowych instytucji w rejonie pasa przykarpackiego, zarówno polsko-węgierskiego, jak i polsko-rumuńskiego. 17 września 1939 r. rumuńską granicę w Zaleszczykach przekroczyli najwyżsi przedstawiciele Rządu Polskiego. Z dniem tym otwarta też została granica węgiersko-polska na wszystkich przełęczach wiodących do Węgier. Granica ta została zamknięta dopiero 3 października 1939 r. na polecenie i interwencję Niemiec. Dane źródłowe i niepełna ewidencja różnie ujmują liczbę uchodźców wojskowych i cywilnych przekraczających przekraczających granicę polsko-węgierską. Dane szacunkowe i wypowiedź dr Józefa Antalla wahają się do 80000 do 150000. Należy przy tym zaznaczyć, że Węgry były jedynie punktem przejściowym dla Polaków udających się na Zachód lub Bliski Wschód. W przygranicznych miejscowościach Rahó (obecnie Rachiw, Ukraina) i Beregszáz (obecnie Berehowe, Ukraina) na Rusi Zakarpackiej, Węgrzy przeprowadzali segregację uchodźców wojskowych i innych formacji umundurowanych jak policja, straż graniczna i straż więzienna. Polacy musieli zdawać broń i wyposażenie wojskowe. Oficerowie mogli zatrzymać broń krótką oraz szable. Po rozbrojeniu uchodźcy byli kierowani w głąb Węgier. Załadowanie następowało do przygotowanych wagonów towarowych. Kierowcy samochodów, furmani, kawalerzyści na koniach, byli kierowani do Munkácsa (obecnie Mukaczewo, Ukraina). Samochody, ciągniki, furmanki z końmi i inny sprzęt wojskowy pozostawione zostały na boisku sportowym. Segregacja i rozdzielenie od kolegów z danej formacji było bardzo przykre. Wielu kolegów dopiero na Zachodzie lub na Bliskim Wschodzie spotkało się powtórnie.
Węgrzy nie mieli wiele czasu na zorganizowanie rozmieszczenia uchodźców i dlatego większa ilość była zakwaterowana na terenach obecnej Słowacji, przyłączonych do Węgier w marcu 1938 r. Uchodźcy rozmieszczani byli przeważnie w budynkach wojskowych, koszarach straży granicznej i folwarkach, jak np. Muzslya- Sárkány (Mužľa-Šarkan).
Polskie obozy na Słowacji:
- Balog nad Ipľom (Ipolybalog) – obóz wojskowy
- Bíňa (Bény) – obóz cywilny
- Chľaba (Helemba-Szob) - obóz wojskowy
- Číž (Csíz) – obóz cywilny
- Jelšava (Jolsva) - obóz wojskowy
- Komárno (Komárom) - obóz wojskowy
- Levice (Léva) - obóz wojskowy
- Lučenec (Losonc) – obóz cywilny
- Moča (Dunamocs) – obóz cywilny
- Mužla-Šarkan (Muzslya-Sárkány) - obóz wojskowy
- Nové Zámky (Érsekújvár) - obóz wojskowy
- Obid (Ebed) – obóz cywilny
- Pastovce (Ipolypásztó) - obóz wojskowy
- Salka (Ipolyszalka) - obóz wojskowy
- Šahy (Ipolyság) - obóz cywilny
- Štúrovo-Nána (Párkány-Nána) - obóz cywilny i wojskowy
- Veľká Čalomija (Nagycsalomja) - obóz wojskowy
- Bielovce (Ipolybél) - obóz wojskowy
Komendantami obozów wojskowych byli oficerowie węgierscy w służbie czynnej lub rezerwiści. Oficerowie rezerwy byli bardziej ludzcy, mieli większe zrozumienie z wynikłej sytuacji i nie stosowali znanej austro-węgierskiej dyscypliny, również dbali o lepsze zaopatrzenie obozów i bardzo często sami dostarczali aprowizację ze swoich majątków, ponieważ wielu z nich było właścicielami dóbr. Dostarczali więc mięso, fasolę, tłuszcze i kasze. Komendantami obozów cywilnych byli notarzy (notariusze) (we wsiach), nadnotariusze w większych wsiach , a w miastach ispán – żupan, starosta. Zakwaterowanie w poszczególnych obozach różne. W niektórych miejscach były żelazne wojskowe łóżka, w innych sienniki względnie tylko słoma. Na folwarkach kwatery były w stajniach, a spanie na słomie, takie lokum nazywano pospolicie „w Betlejemie”. Wyżywienie w obozach wojskowych z kuchni wojskowej, głównym kucharzem był Węgier, pomocnikami kucharze Polacy. Uchodźcy cywilni zgrupowani w obozach cywilnych, mieli zabezpieczone posiłki u miejscowych rzeźników, młynarzy, albo właścicieli gospód. Za wyżywienie płacił komendant z pieniędzy dostarczanych przez Komitet z Budapesztu. Rodziny otrzymywały pieniądze, tzw. „strawne” do ręki i sami musieli gotować.
W obozach organizacja życia obozowego zależała od starszego obozu, który organizował różne kółka i zajęcia samokształceniowe. Organizowano odczyty, recytacje i naturalnie słuchanie zbiorowe zagranicznych rozgłośni radiowych. Kto chciał polepszyć sobie byt, mógł znaleźć pracę przeważnie u miejscowych gospodarzy, na folwarkach, czy też we fabrykach. Na żądanie różnych przedsiębiorstw, komenda obozu organizowała kompanie pracownicze, przydzielając je do zakładów pracy. Na terenie Słowacji było zorganizowanych kilka kompanii pracy, które pracowały w latach 1941-1944 przy umacnianiu brzegów Dunaju, Wagu, Žitavy, Hrona, Ipla, Nitry, St. Nitry oraz przy pracach drenażowych w Loku. W skład każdej kompanii pracy wchodziło ze strony polskiej 2 oficerów, 5 podoficerów, 150 szeregowych, inżynier, lekarz i kucharz. Ze strony węgierskiej było przydzielonych do takiej kompanii: 1 oficer, 1 podoficer i 5 strażników.
Pierwszą kompanię techniczną utworzono z pięciu polskich oddziałów pracy z obozu w Esztergom i Kiscenk. Ze strony polskiej był zatrudniony inżynier geodeta kpt. Józef Schaffer i inżynier budownictwa wodnego inż. por. Zygmunt Rafalski.
Druga kompania techniczna miała 5 oddziałów pracy zorganizowanych z polskich wojskowych obozu w Bregenc-major. Kierownikami technicznymi ze strony polskiej byli: inż. geodeta por. Witold Kownacki i inżynier budowy dróg i mostów por. Stanisław Marzec. Ze strony węgierskiej był zatrudniony 1 podoficer i pięciu szeregowców. Pierwsza i druga kompania pracy zostały przydzielone do Węgierskiego Królewskiego Biura Inżynierii Łądowo-Wodnej w Novych Zamkach (Érsekújvár), jedna do regulacji rzeki Žitava (Zsitva) v Hurbanovie (Ógyalla) w składzie ze strony polskiej: starszy oddziału ppor. Tadeusz Wojtkowski, kierownik robót por. inż. Zygmunt Rafalski, nadzór techniczny por. inż. Witold Kownacki i por. inż. Stanisław Marzec, lekarz obozu dr Marceli Jankowski, kapelan ks. Jakub Jarosik. Kompania była zakwaterowana w prywatnych mieszkaniach. Wyżywienie z własnej kuchni, należność potrącana była z zarobków przy wypłacie. Polacy mogli przebywać w rejonie 10 km. W niedziele i święta uczęszczali do kościoła parafialnego na mszę świętą odprawianą przez ks. J. Jarosika. W 1943 r. ze składek miesięcznych Polacy ufundowali dla ołtarza w tymże kościele obraz Matki Boskiej Częstochowskiej z tabliczką o następującej treści: „Tu modlili się Polacy o wolność Ojczyzny, 1943”. Ołtarz z obrazem poświęcił ks. J. Jarosik, wygłaszając patriotyczne kazanie. Ołtarz w Hurbanovie (Ógyalla) stoi do dzisiaj i nieraz przyklęknie grupka Polaków udających się przez Hurbanovo do Budapesztu.
Druga kompania techniczna miała za zadanie regulację rzeki Nitry na odcinku Nové Zámky
(Érsekújvár) – Bánov oraz Starej Nitry na odcinku Šurany (Nagysurány) – Ondrochov – Komjatice (Komját). Kierownikiem budowy był kpt.inż. Józef Schaffer, nadzór techniczny pełnił podch. inż. Józef Palczyński. W Biurze Inżynierii Lądowo-Wodnej w Novych Zamkach (Érsekújvár) było zatrudnionych 16 inżynierów i geodetów, których przydzielano do projektowania, do nadzoru i prowadzenia robót regulacji rzek i potoków i prac drenażowych. W jesieni 1941 r. grupa 3 inżynierów i 4 geodetów była przydzielona do prac drenażowych w wsi Lok, pow. Levice (Léva). Kierownikiem budowy był podch. inż. Kazimierz Szumlański, nadzór techniczny podch. inż. Józef Palczyński. Polacy w latach 1941-1944 w Hurbanovie (Ógyalla) wykonali pracę przy regulacji rzeki Žitava (Zsitva), odcinek Martovce-Udvard, nowe koryto rzeki o długości 18 km i usypali wały o długości 32 km. Na odcinku Nové Zámky
(Érsekújvár) – Bánov – Šurany (Nagysurány) - Ondrochov – Komjatice (Komját) wykonali nowe koryto długości 5 km i wały 9 km. Z obozów cywilnych Obid (Ebed) i Štúrovo (Párkány) pracowali uchodźcy w cegielni Renner, w młynach w Štúrovie (Párkány) i w majątku Nána. Z obozu wojskowego Pastovce (Ipolypásztó) pracowali uchodźcy w cegielni i u miejscowych gospodarzy. Również z obozu w Levicach (Léva) uchodźcy pracowali po cukrowniach i majątkach.
Obóz wojskowy w Komárnie (Komárom) był jednym z największych obozów. Panowała tam surowa dyscyplina. Było tam 150 oficerów i 3000 podoficerów i żołnierzy, którzy byli zakwaterowani w twierdzy. W obozie Levice (Léva) było 1500-1800 oficerów, podoficerów i szeregowych zakwaterowanych w koszarach wojskowych. Warunki bytowania w tych obozach były bardzo złe, obowiązywał regulamin b.c.k. Austro-Węgier. Zdarzały się wypadki pobicia i szykanowania przez komendanta i personel nadzorczy. W jesieni 1939 r. w obozie Levice (Léva) zdarzył sią taki incydent: Komendant obozu, kpt. służby czynnej, sympatyzujący z Niemcami, zadecydował, że internowani mają chodzić bez pasów jak jeńcy wojenni. Nie dotyczyło to oficerów. Komendant rozkazał zrobić zbiórkę na dziedzińcu koszarowym. Opieszałych i niespokojnych kazał wieszać na drzewach, sprowadził do koszar dwie karetki pogotowia, księdza, lekarza wojskowego. Na murach koszar polecił ustawić 2 karabiny maszynowe. Przez tłumacza zażądał złożyć w przeciągu 10 minut pasy. W wypadku nie usłuchania rozkazu będzie użyta broń. Pierwszy wojskowy, starszy człowiek – kapral rezerwy, spokojnie zdjął pas, pociął pas na kawałki i rzucił na ziemię. Za jego przykładem poszli inni internowani. Komendant jednak był bardzo zadowolony i odjechał jako zwycięzca. Następnego dnia w obozie był nastrój przygnębienia i smutku. Kompanie do pracy poszły nie jako zwarte oddziały, ale bez wojskowego drylu. Byli zgarbieni, nieogoleni, w rozpuszczonych płaszczach i bez śpiewu. Miejscowa ludność szybko i zdecydowanie zareagowała na krzywdę wyrządzoną internowanym. Zwrócili się do Ministerstwa Honwedów do Budapesztu prosząc o zmianę komendanta. Przyjechali wyżsi oficerowie węgierscy z polskim generałem Stefanem Dembińskim. Stary komendant już nie pojawił się, a samochód ciężarowy przywiózł dla wszystkich żołnierzy pasy.
Zbliżały sią święta Bożego Narodzenia. Pierwsze święta na obczyźnie. Mimo odezwy – apelu biskupa Radońskiego, było nam smutno. Nikt nie wiedział, co go czeka. Wielu nie miało wiadomości od swoich najbliższych. Miejscowa ludność starała się umilić nam rozłąkę z rodzinami. Miejscowe panie rozdawały paczki na kolacji wigilijnej, ale nawet kolędy nie mogły stworzyć wigilijnego nastroju. Wszyscy ze łzami w oczach przyjmowali wręczaną przez kapelana obozu „Książkę do nabożeństwa” i obrazek z błogosławieństwem biskupa Karola Radońskiego. W samym obozie nastrój był wybuchowy, gdyż oficerowie polscy, zajmując jedno skrzydło budynku na parterze, próbowali zaprowadzić regulaminową dyscyplinę tak jak w koszarach polskich. I tak np. wymagali, by za każdym spotkaniem oficera salutować, a nawet wykonywać defiladowy krok w czasie salutowania. Próbowali przeprowadzać ćwiczenia i musztrę, wybierali sobie ordynansów, a nie jeden z żołnierzy internowanych znalazł się w obozie prac przymusowych w Gánt za niewykonanie rozkazu lub ignorowanie oficerskiego stopnia. Jeszcze bardziej zaostrzyły się stosunki między oficerami i żołnierzami z powodu umundurowania. Żołnierz bowiem posiadał jedynie mundur mobilizacyjny, który z biegiem czasu nie wyglądał najlepiej. Natomiast oficerowie otrzymywali od Węgrów mundury z armii czechosłowackiej. Oficerowie te mundury przerabiali i oprócz tego otrzymywali wyjściowe mundury „angielskie”, szyte z materiałów przydzielonych dla całego obozu. Żołnierze natomiast wychodząc na miasto w mundurach armii czechosłowackiej nie przerabianych, uważani byli na mieście za armię czechosłowacką. Również sprawa strawnego była kłopotliwa. Oficerowie otrzymywali dziennie 4-6 pengő (1 pengő = 1 złoty przedwojenny), mieli swoją kuchnię w kasynie z jadłospisem restauracyjnym (na dzisiejsze czasy według kategorii I). Podoficerowie i żołnierze otrzymywali jedynie: żołnierze 20 filerów (20 groszy), podoficer 40-60 filerów dziennie. Wyżywienie: śniadanie 0,25 l imitacji kawy, obiad – gulasz lub paprykarz obozowy. Kolacja 1 chleb 1 kg na dwa dni, marmolada, kawałek słoniny (czasem), kiełbasy, lub skwarek. Każdy żołnierz czy podoficer sprzedawał wszystko, co miał, by tylko coś dokupić w kantynie, względnie u kobiet, które sprzedawały pieczone pierogi z twarogu lub maku. Spanie też nie było nadzwyczajne, słoma grubości 5 cm i szerokości 70 cm musiała starczyć na nocny odpoczynek. Jedna studnia na całe koszary, na wodę trzeba było czekać w kolejce. Raz w tygodniu żołnierze chodzili do łaźni w budynku Ubezpieczalni. O insektach nie ma co wspominać.
Na ogrzanie „sali” mieszkalnej otrzymywaliśmy 15 kg węgla dziennie. Rzucane do ognia insekt nie powodowały wzrostu temperatury. Mimo tych nie bardzo przyjemnych chwil, obóz Levice (Léva) miał swój program zajęć i wzorową dyscyplinę. Oficerowie, mimo wymagania dyscypliny, musieli bardzo często ustępować. Dzień rozpoczynał się zbiórką na salach i wspólną modlitwą „Kiedy ranne…” i kończył się modlitwą „Wszystkie nasze…”. Po śniadaniu przydział prac porządkowych w magazynach wojskowych, do odgarniania śniegu, sprzątania na strzelnicy wojskowej, do kuchni i innych prac. Dla tych, którzy pozostawali w koszarach, były wolne zajęcia. Wielu pisało listy do rodzin, dzienniki, ćwiczenia w grze na różnych instrumentach muzycznych, próby chóru obozowego, próby zespołu teatralnego pod kierownictwem aktora Żabczyńskiego. Indywidualne zajęcia artystów plastyków, malarzy, literatów, tłumaczy, itp. Specjalna grupa akcji „E” opracowywała plany wydostania sią z obozu, odjazdu do Budapesztu, przemytu ubrań cywilnych, preparowania dokumentów, oraz zdjęć paszportowych. Zdjęcia wykonywał amator (autor tego tekstu), jeden z wojskowych, który miał „atelier” pod ścianą w korytarzu. Kandydat siadał na taboret, ubierał koszulę z krawatem i marynarką cywilną (rekwizyty obozowe). Nie były to zdjęcia artystyczne i prędzej nadawały się do kartoteki policyjnej, jak na paszport. Można sobie wyobrazić, jaką zabawę mieli na granicy celnicy i kontrola paszportowa. Odbitki wykonywał miejscowy drogerzysta bezpłatnie.
W obozie było do dyspozycji uchodźców radio, dostarczone przez YMCA. Nasłuch codzienny przez Antoniego Borsuka umożliwiał otrzymywać wszystkie bieżące wiadomości. Spisywał on wiadomości i rozsyłał po salach, a oprócz tego osobiście przekazywał ustne wiadomości. Wiadomości zawsze były dobre i alianci codziennie bili szkopów.
W sobotę odbywały się wieczorki świetlicowe, na które składały się recytacje dzieł Mickiewicza, Słowackiego, oraz współczesnych autorów. Chór obozowy śpiewał pieśni ludowe polskie i węgierskie. Były też skecze i wystawy karykatur wojskowych, rysowane w ciągu ubiegłego tygodnia przez artystę malarza Majewskiego. W niedzielę, kompanię pod eskortą (bez broni) maszerowały do kościoła garnizonowego Ojców Pijarów. Uroczystą mszę świętą z kazaniem odprawiał kapelan obozowy. Podczas mszy św. śpiewał chór obozowy pieśni kościelne polskie i łacińskie. Organista był podchorąży z obozu. Msza św. kończyła sił modłą węgierską, hymnem „Isten áld meg a Magyart...“ oraz naszym „Boże coś Polskę…” Podczas mszy św. odśpiewano również hymn-modlitwę obozową: „O Panie, któryś jest na niebie”. Po powrocie do koszar był obiad a po obiedzie wspólne wędrówki do miasta – szło dziesięciu wojskowych i jeden strażnik. Grupy żołnierzy szły w różnych kierunkach, aby się nie spotykać. Były częste wypadki, że internowani po wizycie w mieście wracali sami pod humorem do koszar, niosąc często strażnika na rękach. Podobno nie zdarzyło się, by ktoś się zgubił i nie wrócił do koszar.
Na wiosnę 1940 r. obóz ufundował obraz Matki Boskiej Częstochowskiej ze srebrną tabliczką i napisem: „Panu Bogu na chwałę. Oficerowie i żołnierze internowani w obozie Léva“. Obraz udekorowany polską i węgierską flagą był niesiony przez całe miasto do kościoła i po mszy św. został poświęcony przez kapelana obozowego i zawieszony na lewej ścianie. Przy tych uroczystościach brali udział miejscowi przedstawiciele władz miejskich i obozowych. Drugi obraz mniejszy darowano do kościoła parafialnego. Obraz M. B. Częstochowskiej wisiał do 1976 r. na tym samym miejscu i może wisi do dzisiaj. Drugi obraz ufundowany został przez obóz Léva, żołnierzy zatrudnionych w rejonie Želiezovce (Zselíz) dla kościoła w tej miejscowości. Tablica wmurowana głosi: „Polscy internowani żołnierze ofiarowali ten obraz na pamiątkę dla kościoła Zselíz, 02.02.1944“
Kościół ten podczas działań wojennych w 1945 r. został prawie całkowicie zniszczony, a obraz M.B. Częstochowskiej przechowywał miejscowy proboszcz na plebanii. Po wyremontowaniu kościoła obraz wrócił na swoje miejsce i jest świadectwem pobytu Polaków.
Obozy internowanych były przeważnie otoczone murem, a niekiedy odrutowane. Od charakteru obozu uzależniona była w dużym stopniu możność poruszania się. Ograniczenie swobody zależało od stosunku węgierskiego komendanta obozu. Stosunek ten nie zawsze był życzliwy. Pomimo tego, zawsze znalazła się droga, by wydostać się z obozu, przebrać się w cywilne ubranie, przeczekać w ukryciu, do chwili gdy przyjdzie kolejka na wyjazd na Zachód lub Bliski Wschód. Obóz Levice (Léva) miał tylko jedną bramę, pilnowaną przez trzech wartowników. Mimo tego, grupa konspiracyjna wypracowała plan ucieczek. Ubrania cywilne dostarczono, schowane w prowiancie i w różnych rzeczach przywożonych do obozu. Jednym ze sposobów wyjścia z obozu było wykucie otworu w murze starej łaźni. Wykuwanie zagłuszano orkiestrą obozową, która grała melodie węgierskie, sentymentalne i skoczne, a co najważniejsze, głośne. Po wykuciu otworów w murze droga na Zachód była wolna. Ucieczki odbywały się grupami przeważnie po 10 osób. Drugim sposobem ucieczki z obozu był skok z I piętra na dach przyległego domu, lub ucieczki z kina podczas przerw w wyświetlaniu filmu, lub z grup spacerujących po mieście. Wtedy na brakujące miejsce żołnierskie stawali oficerowie bez dystynkcji, dla strażników najważniejsza była pełna liczba. Grupa przewidziana do odjazdu musiała schronić się w okolicznych polach, w krzakach i plantacjach kukurydzy. Dopiero nocą udawano się na dworzec, by dostać się do pociągu budapesztańskiego. Naczelnik był przychylnie ustosunkowany do Polaków i uśmiechając się pytał jedynie o ilość biletów do Budapesztu. Następnie pisał na kartce kwotę i wydawał bilety.
Niestety nie zachowała się ewidencja osób opuszczających obóz Levice (Léva). Według ewidencji A. Borsuka obóz opuściło ponad 300 osób
Z obozu Levice (Léva) internowani byli przydzielani do prac w gospodarstwach we wsiach powiatu jak: Nagykálna, Zselíz, Nagysáró, Mikula, Cajakovo, cukrownia Pohronský Ruskov, Čaka, Farná, itd.
Podobne stosunki napowały w obozach wojskowych na terenie Słowacji, zajętej przez wojska węgierskie. Obozy umieszczone były przeważnie w koszarach straży granicznej i nieużywanych koszarach lub folwarkach (Muzsla-Sárkány). Obozy cywilne miały mniejszy skład osobowy od 50-150 internowanych. Posiadały więcej swobody poruszania się na terenie całego powiatu. Cywila nikt nie zaczepiał i tak np. Polacy z obozu Obid (Ebéd) mogli chodzić swobodnie do Esztergomu przez Štúrovo (Párkány), a dalej i do Budapesztu. Komendantem obozu był notar-wójt Ernest Góra, starszym obozu mgr Klimek, a kapelanem obozu ks. Stanisław Krzyworączka. W roku 1943 do obozu przydzielono o. jezuitę Kozłowskiego. W obozie Obid przebywało dużo kurierów jak: Staszek Marusarz, Józef Krzyptowski z żoną, Wrześniak, J. Jednoróg, S. Rokicki. Przyjeżdżał też Stramka i Jan Friesler. W czasie Wielkiego Postu odbywały się rekolekcje, które prowadził ks. Krzyworączka i o. Kozłowski i ks.z obozu Moča (Dunamocs). Internowani byli umieszczeni w koszarach straży granicznej i we wsi u gospodarzy.
W obozie prowadzone były różne kursy, jak haftu, szycia, prac ręcznych, oraz kursy dla kilku analfabetów. Odbywały się pogadanki religijne o. prowincjała Kozłowskiego, odczyty dr Kaltenberga, oraz opowiadania kurierów, jak np. Staszka Marusarza, który opowiadał o swojej ucieczce z więzienia w Krakowie, itp. Do największych gawędziarzy należał Józek Krzeptowski, który w gwarze góralskiej mógł całymi godzinami opowiadać swoje przeżycia, sięgając od czasów przedwojennych, a kończąc na ostatniej turze.
Na podstawie zezwolenia Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i osobiście dr Józefa Antalla, niektóre obozy dostały zezwolenia na otwarcie szkół podstawowych i różnych kursów zawodowych. Na terenie Słowacji szkoła podstawowa była w Čížu (Csíz), szkoła pielęgniarek w Moč (Dunamocs) i w 1943 r. szkoła ogrodnicza w Bíňa (Bény). W obozie Salka (Ipolyszálka) kursy kierowców pojazdów mechanicznych. Na te szkolenia przyjeżdżali internowani z innych obozów i po otrzymaniu prawa jazdy byli angażowani w rolnictwie i przedsiębiorstwach przemysłowych.
W obozach internowanych byli ludzie o różnych poglądach i różnych narodowościach. Byli Polacy, Żydzi, Rusini, Ukraińcy o poglądach socjalistycznych, komunistycznych, czy demokratycznych. Wszyscy jednak dążyli do jednego i mieli jeden cel, zniszczyć faszyzm i wyzwolić własną Ojczyznę. Nikt nie zastanawiał się, kto kieruje ruchem oporu, kto wydaje rozkazy i skąd przychodzi broń. Sama sytuacja spowodowała, że w walce o wolność potrzeba było włączyć się do pracy konspiracyjnej. Pomoc rządu węgierskiego ułatwiła tysiącom Polaków ewakuować się do Francji, Anglii i na Bliski Wschód. Mimo protestu hitlerowskich Niemiec, rząd węgierski nie ugiął się naciskom. Od pierwszych dni października utrzymała się łączność między Krajem i bazami na Węgrzech. Placówka „W” opierała się na łączności kurierskiej i radiowej z Krajem i z Zachodem. Łączność była również utrzymywana z placówkami naszymi w Bukareszcie, Belgradzie, Atenach, Paryżu, Londynie i Lizbonie. Do walki podziemnej garnęli się wszyscy. Każdy kandydat przechodził ścisłą weryfikację i był pod obserwacją. Przysięga, zaczynająca się słowami: „Ja, syn Polskiego Narodu, uroczyście przysięgam walczyć o wyzwolenie mojej drogiej Ojczyzny…” była początkiem pracy konspiracyjnej w różnych formach i na różnych odcinkach. Przysięgę taką składał każdy kurier udając się na swój pierwszy kurierski szlak. Dobrze znana jest historia kurierów polskich na trasie Warszawa – Budapeszt – Warszawa. Już od września kurierzy czy przewodnicy zaczęli przeprowadzać przez granice resztki wojskowych jednostek, uchodźców cywilnych i wojskowych, uciekinierów z obozów jenieckich, jak i osoby ukrywające się przed represjami. W tym czasie wszystkie drogi prowadziły do stolicy Węgier. Drogi te byłyby nie do przybycia, gdyby nie pomoc społeczeństwa po drugiej stronie granicy. Pomimo szalejącej w latach 1938-1939 propagandy antypolskiej na Słowacji, duża część społeczeństwa słowackiego była orientacji propolskiej. Właśnie ich pomoc Polakom, którzy przez przypadek czy wykonywanie poleconego zadania znaleźli się na Słowacji spowodowała, że mogli bezpiecznie znaleźć pomoc czy schronienie na słowackiej ziemi. Kurierskie trasy wiodły m.i. przez Tatry, Pieniny, Beskid żywiecki, przez całą południową granicę od Cieszyna po Rumunię. Trasy były rozdzielone na Trasę Zakopiańską – rejon Tatr i Spiszu, Trasę „Orawa” – rejon Chyżne, Twardoszyn, Trasę Szczawnica – Nowy Sącz, Piwniczna – Muszyna, rejon Jasło i Trasa „Sanok” - rejon Lesko. Przeważnie wszyscy obchodzili Słowację i szli bezpośrednio na Węgry. Była to bowiem trasa niebezpieczna, na której to trasie wielu zostało schwytanych i rozstrzelanych.
Trasa „Sanok” via Jasło
Była też używana trasa z Gorlic, Jasła, Krosna i Rymanowa. Specjalną trasą była trasa na wschód od Sanu, bardzo specyficzna, bo przez nią przeszło 140.000 uchodźców do końca 1939 r. Tą trasą odbywał się przerzut jednostek motoryzowanych i prawie 100 pilotów.
Wszystkie kurierskie trasy z Polski do Budapesztu kończyły się w trzech miastach słowackich przyłączonych do Węgier – Košice (Kassa), Rožňava (Rozsnyó) i Lučenec (Losonc). I dla trasy na wschód w Mukaczewie (Munkács) lub Użhorodzie (Ungvár).
Od września 1939 r. do połowy 1940 r. kurierskimi trasami przechodzili przeważnie młodzi ludzie, byli wojskowi dla uzupełnienia armii polskiej we Francji. Kurierzy przenosili również banknoty polskie z Węgier do Polski celem przestemplowania, jak również przewozili dolary na zasilenie podziemia w Polsce. Z Polski przewożono instrukcje dla bazy, rozkazy i polecenia oraz prasę podziemną wychodzącą w Polsce. Prace kurierskie wykonywali przeważnie ludzie z terenów górskich lub podgórskich, gdyż oni znali najlepiej te tereny i byli wytrzymali na trudy wędrówek w terenie górskim. W kurierskiej służbie wielu zginęło, wielu dostało się w ręce Gestapo, wielu wywieziono do obozów koncentracyjnych. Kurierzy bardzo często narażani byli na niebezpieczeństwa i bez pomocy słowackich przyjaciół mogli się dostać w ręce Gestapo. Z wdzięcznością należy wspomnieć choć o niektórych przyjaciołach, pragnących wyzwolić swój kraj z pod niemieckich wpływów. Na trasie Nowy Sącz – Piwniczna- Stará Ľubovňa znajdowały się wsie Jarabina, Mníšek i Pilchów. W tych wsiach kurierzy mieli zapewniony odpoczynek, opiekę lekarską, pożywienie i odpoczynek w leśniczówce Kucunów u Józefa Komarnika, Michala Medveckiego i innych. Centralnym punktem była Stará Ľubovňa, gdzie dysponowano dziesiątkami kwater, zasobami żywności, transportem, itp. Lubovnianskim zespołem kierowało dwóch Słowaków: Pavlovský i Lorek. W krótce zespół się rozrósł do dziesięciu osób. Powstała też druga grupa składająca się z ośmiu osób, grupą kierował właściciel taksówek Henryk Trauriga. Z ich pomocy korzystali kurierzy, a przede wszystkim Jan Freisler - na trasie Nowy Sącz - Stará Ľubovňa. Na trasie Preszów (Prešov) – Koszyce (Košice, Kassa) udzielał pomocy Michal Garbera, na trasie Szczawnica – Podoliniec (Podolínec) Ján Kohút z Lesnicy oraz taksówkarz Jozef Čupca z Kieżmarku (Kežmarok) i Otto Ludvigh. Na trasie Bardejov – Lenartov Anton Molek. Współpracowali z ruchem oporu również Słowacy: Vojtech Kollárik – pracownik straży granicznej w placówce Štós. Utrzymywał on łączność na odcinku Budapeszt – Štós – Koszyce (Košice, Kassa) – Margecany – Poprad – Žilina – Čadca – Zwardoń – Katowice. Ponadto pomoc z narażeniem życia nieśli: Ján Žiak z Východnej, Jozef i Zlatica Kertésovie z Važeckiej Chaty pod Krywaniem, Jozef Lach, taksówkarz z synami z Popradu, taksówkarz J. Burger z Dobšiny, Vojtech Hliviak z Rožňavy, Štefan Antal z Gemerskiej Polomy, Jozef Hudec z rodziną z Twardoszyna (Tvrdošín) na trasie Orawa. Na odcinku sanockim małżeństwo Hoczowie ze wsi Habura i taksówkarz Andrej Savulak z Medzilaborców. Inż. Ján Klinovský pomagał na trasie przerzutowej od 1939 r. – Bratysława przez Vajnory do Senca. Na trasie tej pomocni byli dr Aristid Jamnický i Pavol Čarnogurský. M. Lenko i J. Lorenc z Lučenca pomagali na trasie Lučenec – Zvolen – Banská Bystrica – Zwardoń. Na odcinku Senec – Parkány (Štúrovo) – Budapeszt Ladislav Kováč z Kriváňa i rodzina polska zamieszkała w Parkanach Jan i Helena Romaszkowie. Ich dom był dla każdego Polaka o każdej porze dnia i nocy otwarty, każdy wychodził z ich domu najedzony i wyposażony na dalszą drogę. Jest jeszcze dużo osób – czasami nieznanych z nazwiska, którzy zawsze pomagali kurierom w bezpiecznym przejściu przez granice, i to zarówno polsko-słowackie, jak i polsko-węgierskie, jak też zabezpieczali i ułatwiali przejście dalej na południe przez granicę jugosłowiańską.
Na Słowacji ośrodkiem wszelkiej pomocy był dom YMCA w Lučencu (Losonc). W miejscowości tej był cywilny obóz polski. W Koszycach zbiórka i przygotowanie do przerzutu odbywało się w prywatnych mieszkaniach zamieszkałych tam Polaków, Słowaków i Węgrów. Tak samo było w Rožňavie.
Grupa 3 inżynierów i 4 geodetów, o której wcześniej wspominam, delegowana z Biura Inżynierii Łądowo-Wodnej w Novych Zamkach (Érsekújvár) do wsi Lok do prac drenażowych, była włączona do walki podziemnej i mając urzędowe pozwolenie na poruszanie się w pasie granicy do 3 km, bardzo była pomocna w przerzucie na Słowację. Szczególnie pomoc ta okazała się bezcenna w okresie zajęcia przez Niemców całych Węgier w marcu 1944 r., gdyż obozy polskie były ściśle kontrolowane i praktycznie nie wolno było się poruszać w terenie. Wyjątek stanowili zatrudnieni w rolnictwie, we fabrykach, kopalniach i przemyśle wojskowym . Do pracy kierowano również Żydów z naszytą gwiazdą Dawida. Do pracy drenażowej skierowano grupę 30-40 Żydów, formalnie mieli pracować przy tych robotach, ale faktycznie każdy robił co chciał. Z grupy tej na koniec zostało tylko 6-ciu, pozostali uciekli. Innym Żydom grupa Polaków zatrudnionych w Loku pomogła w przejściu na Słowację do grup partyzanckich. Również do Loku przychodzili jeńcy wojenni i uciekinierzy z obozów pracy w Niemczech. Kierowani oni byli przez prof. Stanisława Vincenza. W ten sposób przybyła również liczna grupa Francuzów z Balaton Boglar i innych obozów nad Balatonem. Wszyscy starali sią dostać do powstałych oddziałów partyzanckich na Słowacji, do miejscowości Trnava i Żylina, przechodząc przez granicę węgiersko-słowacką przy wsiach Mochovce, Malé Kozmálovce, Nový i Starý Tekov.
Za pomoc okazaną w tym czasie w postaci opieki lekarskiej, jedzenia, odzieży, zakwaterowania należy w pierwszej kolejności należy podziękować Stefanowi Potockiemu, rodzinie dyrektora szkoły Karola Dobrovodskiego, Martina Buczeka, Kostolanycho, Fiťki, Vajdi i innym. Dla uzupełnienia trzeba dodać, że drugi przerzut Francuzów nastąpił przez wieś Sládkovičovo i zorganizowany został przez Polaków zatrudnionych na majątku cukrowni. Przy współpracy inż. Jána Klinovskiego z Bratysławy Francuzi zostali sprawnie przerzuceni do Słowacji do oddziałów partyzanckich.
Organizacja podziemna w obozach internowanych walnie przyczyniła się do pomocy więźniom politycznym i uchodźcom żydowskim. Żydzi w obozach byli otoczeni ochroną i szczególną opieką, każdy Polak kierował się w pierwszym rzędzie miłością bliźniego. Największą pomoc okazywali przedstawiciele Kościoła, m. i. od O. Wilk-Witosławskiego i wielu innych, którzy wydawali metryki chrztu na nazwiska polskie. Komitet Obywatelski dla Spraw Opieki nad Polskimi Uchodźcami na Węgrzech i Węgiersko-Polski Komitet Opieki nad Uchodźcami w Budapeszcie przy Fő utca 11 I p. prowadził ścisłą ewidencję wydanych dokumentów chrztu i tak np. pod literą „K” – Knecht Wolf, ur. 12.04.1914 w Kołomyi otrzymał nazwisko Góralski Edward. Gunsberg Simon, ur. 09.08.1918 r. w Stryju ma nazwisko nadane Baszak Kazimierz , itd. Ewidencja ta stała sią powodem prześladowania nie tylko Żydów, ale i Polaków związanych z pomocą Żydom, jak np. O. Wilk-Witosławski, który został wywieziony do Mauthausen i tam zginął. W publikacji o uchodźstwie polskim na Węgrzech, wydanej w 1946 r., dr Józef Antall podaje, że na Węgrzech było wydanych około 14.000 dokumentów legalizujących chrześcijaństwo polskich Żydów. W obozach internowanych na terenie Słowacji byli też Żydzi otaczani opieką, zarówno przez Polaków, jak również przez miejscową ludność, zarówno węgierską, jak i słowacką. Np. w obozie Obid (Ebéd) komendant obozu Góra przechowywał w obozie 7 Żydów, którzy szczęśliwie doczekali się końca wojny.
19 marca 1944 r. rozpoczęła się okupacja Węgier przez wojska niemieckie i równocześnie błyskawicznie zaczęła się zmieniać sytuacja na frontach bałkańskich. Marsz Armii Czerwonej na Budapeszt, przygotowania do ofensywy na Przełęczy Dukielskiej, szybkie postępy ofensywy radzieckiej w Rumunii, spowodowały na małym terenie Słowacji przyłączonej do Węgier koncentracją ewakuowanych posterunków żandarmerii, policji, dezerterów z wojska węgierskiego, niemieckiego i słowackiego, uciekinierów ukraińskich nacjonalistów, uciekających przed Armią Radziecką. To spowodowało nasilenie kontroli przez węgierskie organy bezpieczeństwa rządu Szálasiego. Każdego dnia odjeżdżali transporty młodych ludzi na roboty do Niemiec, ze wschodu zaś przybywały transporty rannych żołnierzy węgierskich z frontu. Na dworcach powstawał frontowy chaos. Na Słowacji rozpoczęto działania partyzanckie (Powstanie SNP). Polscy uchodźcy cywilni i wojskowi, pozbawieni kontaktów z Bazą i opieki ze strony Węgiersko-Polskiego Komitetu Opieki nad Uchodźcami, byli zaniepokojeni powstałą sytuacją i obawą przed wywiezieniem do Niemiec. Każdy uchodźca starał się na własną rękę o jakieś wyjście z sytuacji, by przeżyć ten najgorszy okres. Próbowali dostać się do oddziałów partyzanckich.
Na zakończenie tego szkicu chciałbym wyjaśnić zagadnienie nurtujące niektórych Polaków i naturalnie niektórych Słowaków: „Skąd się wzięli Polacy na Słowacji?“ Dziś możemy spotkać wielu Polaków we wioskach przy rzekach Ipeľ, Dunaj, Hron, Wag (Váh), Nitra, w powiecie Komárno, Dunajská Streda, Nové Zámky, Nitra, Levice, Lučenec, Košice i innych. Słowacja dla nich stała sią drugą Ojczyzną, założyli rodziny i opowiadają swoim synom i już wnukom historię o swoich tułaczych wędrówkach, wspominając o tych, których nazwiska są na pomnikach i krzyżach. Niektóre groby czy pomniki wymagają opieki i renowacji. Na część grobów przyjeżdżają krewni lub znajomi i uporządkowują je. Niestety gros grobów jest zaniedbanych i Ojczyzna o nich zapomniała. „Ingrata patria, ne ossa quidem habesis”. Tym bardziej to jest przykre dla tutejszych mieszkańców, którzy wspominają braci Polaków i pokazują pozostałe resztki pamiątek po tych, co nie doszli do Polski.

